Subskrypcja
Wpisz swój adres e-mail aby otrzymywać informacje z naszego serwisu.

 
2003.09 Szkocja, Orkady

Foto
Foto
Foto
Foto
Foto
Foto
Foto
Foto

Szkocja | Wyspy Orkady Scapa Flow

Miejsce nurkowe do którego mieliśmy jechać nazywało się Scapa Flow i znajduje się w Szkocji. Jest to naturalny port wodny, nazywany przez mieszkańców wewnętrznym morzem, ponieważ jest ograniczony z każdej strony wyspami, a te z kolei przez Ocean Atlantycki i Morze Północne.
Między wyspami tymi zatopiono na początku pierwszej wojny światowej, w celu zagwarantowania bezpieczeństwa dwadzieścia jeden okrętów uniemożliwiając w ten sposób wejście niemieckim u-botom.
Od listopada 1918 roku była tam internowana cała flota niemiecka z pierwszej wojny światowej licząca 74 okręty. Trwał spór w Wersalu o warunki niemieckiej kapitulacji. Na rozkaz niemieckiego admirała von Rutera, 21 maja 1919 o godzinie jedenastej zaczęto otwierać kingstony i rozbijać rury doprowadzające wodę. W ciągu kilku godzin cała flota poszła na dno.
Ironią losu był fakt, że samo zatopienie floty ułatwiło podpisanie Niemcom traktatu wersalskiego.
Podczas drugiej wojny światowej w porcie tym stał flagowy okręt brytyjski 'Royal Oak' mający wszelkie powody wierzyć, że jest bezpieczny za barykadą zatopionych statków. Jednak do portu wślizgnął się u-bot U-47 który pod osłoną nocy zatopił 'Royal Oak' wraz z 833 marynarzami. Miejsce to uznano za oficjalny grób wojenny i żeby tam nurkować potrzebn jest specjalna zgoda, co praktycznie graniczy z 'cudem'.
Po tym incydencie postanowiono zatopić dla poprawy bezpieczeństwa jeszcze dwadzieścia okrętów.
Nasza wyprawa do Szkocji była planowana od lipca 2002 roku. Już wtedy brakowało miejsc w bazach nurkowych na Orkadach.
Udało nam się jednak załatwić - zarezerwować u Boba Andersona w Stromness w terminie 6.09.2003-12.09.2003- łódź niezbędną do nurkowania. Był to dwudziestotrzy metrowy duński trauler o nazwie 'Halton', który Bob samodzielnie, przy olbrzymim nakładzie pracy i pieniędzy, przekształcił w bardzo porządną, solidną 12 osobową łajbę do nurkowania i spania.
Ponieważ jednak chcieliśmy jednak mieszkać na lądzie aby zwiedzić wyspy, miejsca do spania zarezerwowaliśmy w Brown's hostel w Stromnes dosłownie pięćdziesiąt metrów od portu i naszej łodzi.
Jak się później okazało na miejscu, zarówno w przypadku łodzi, jak i miejsc noclegowych, mieliśmy olbrzymie szczęście. Niejednokrotnie bowiem podchodzili do nas turyści pytając o wolne miejsca. Na wyprawę wyruszyliśmy z Opola dwoma samochodami z siedmioma nurkami i jedną osobą towarzyszącą, w dniu 3 września 2003 roku. Trzeci samochód z czterema nurkami wyjechał dzień później. Zabraliśmy ze sobą cały sprzęt nurkowy- twinsety oraz suche skafandry, a także cały osprzęt i prowiant na cały pobyt. W pierwszym dniu, zwiedzając po drodze piękny Amsterdam, dotarliśmy do portu w IJmuiden, gdzie wieczorem zaokrętowaliśmy się na prom 'Queen of Scandinavia' do Newcastle w Anglii.
Podróż trwała 16 godzin, w czasie których odpoczęliśmy i nabraliśmy sił do dalszej podróży. Anglia przywitała nas rano piękną pogodą. Po krótkiej odprawie celnej i pełnym zrozumieniu celu naszej podróży przez policję imigracyjną ruszyliśmy dalej w kierunku Szkocji, oczywiście lewym pasem jezdni.
Po drodze zatrzymaliśmy się na kilka godzin w miejscowości Alnwik, gdzie zwiedziliśmy stary piękny, zamek w którym kręcony był film 'Harry Potter'. Biblioteka i jadalnia były rzeczywiście, tak jak w filmie, stare, czarodziejskie i piękne.
Po południu dojechaliśmy do Edynburga, gdzie przeszliśmy starówką- najdłuższym deptakiem w Europie, aż do zamku na wzgórzu. Tam po raz pierwszy zobaczyliśmy Szkotów ubranych w kraciaste spódnice.
Jeszcze przed wieczorem udało nam się dotrzeć do Loch Ness, gdzie zamoczyliśmy stopy wypatrując sympatycznego potwora. Nie pokazał się nam, ale ze zdziwieniem zauważyliśmy, że woda ma odcień czerwonawy od skał i osadu w tym samym kolorze.
Po krótkim nocnym odpoczynku, o godzinie 6 rano wsiedliśmy na prom w miejscowości Skrabster. I tu czekała nas niespodzianka, albowiem w basenie portowym zauważyliśmy pierwsze w czasie tej wyprawy foki. Prom był nowy, duży, czysty tak, że zwiedzając, go nie zauważyliśmy, że minęło półtorej godzinny i cumujemy już w Stromness.
Był piękny poranek, świeciło słońce, byliśmy bardzo zmęczeni, ale szczęśliwi, że nareszcie dotarliśmy do naszego hostelu, gdzie każdy z ochotą wziął prysznic, aby się odświeżyć. Wszyscy razem spotkaliśmy się w dużej kuchni, która przez siedem dni pełniła również funkcje wspólnego pokoju, gdzie omawialiśmy plany, a także dzieliliśmy się wrażeniami z pobytu.
Najbardziej intrygowało nas wszystkich spotkanie w porcie z Bobem. Chcieliśmy jak najprędzej zobaczyć i dotknąć naszą łódź - bazę nurkową. Po krótkim posiłku ruszyliśmy do portu. Mieliśmy szczęście. 'Halton' akurat dobił do brzegu z grupą angielskich nurków. Bob przywitał nas bardzo serdecznie, nie mogąc zrozumieć, dlaczego przyjechaliśmy samochodami. Przecież tu nawet Anglicy przylatują samolotem. Zwiedziliśmy całą łódź. Zrobiła na nas bardzo dobre wrażenie, wszędzie czysto i schludnie, dużo miejsca na sprzęt oraz przebieranie się. Do naszej dyspozycji pozostawała duża kuchnia wyposażona w niezbędny sprzęt, a także herbatę, kawę i wodę mineralną. Na półkach leżały angielskie
odpowiedniki magazynu 'Nurkowanie' oraz przewodniki i mapy Scape Flow. Na łodzi znajdowała się olbrzymia sprężarka, bank powietrza, tlenu, a także nitrox. Bob na swoim mostku kapitańskim posiadał nowoczesny sprzęt nawigacyjny, w tym dwa rodzaje sonaru, który umożliwiał bezbłędną nawigację i odnajdywanie poszczególnych wraków, które były celem naszych nurkowań.
Rano następnego dnia część z nas udała się na krajoznawczą wycieczkę po Orkadach. Zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie w czasie odpływu Ocean Atlantycki odsłonił drogę prowadzącą na wyspę pełną dzikich ptaków oraz wysokich, urwistych brzegów zwanych klifami, u stóp których co chwilę pojawiały się baraszkujące foki.
Po dwugodzinnej wycieczce w komplecie, w liczbie 11 nurków- dojechał bowiem do na s trzeci samochód z czterema nurkami-zameldowaliśmy się wraz z całym sprzętem na pokładzie Haltona.
Bob zaproponował nam na pierwsze nurkowanie wrak lekkiego krążownika niemieckiej floty SMS Karlsruhe. Leży on na prawej burcie, na głębokości około 28 metrów. Pogoda była cudowna, świeciło słońce, ocean był spokojny. Postanowiliśmy nurkowanie to potraktować ulgowo, sprawdzając sprzęt i warunki panujące pod wodą.
Z portu płynęliśmy 'prawie godzinę'- jak mówią Szkoci w stronę 'wewnętrznego morza'. Wrak był bardzo ładny, ale widoczność taka sobie, około 5 metrów. Woda miała temperaturę piętnastu stopni. Byliśmy pod nią około jednej godziny. Zauważyliśmy, że wystające elementy wraku, mimo upływu wielu lat mają bardzo ostre krawędzie. Spowodowało to, że przy dotykaniu nasze suche rękawice 'dziurkowały się. Szczęście, że Krzysiu, który zawsze ze sobą wszystko wozi w rezerwie, miał ze sobą również klej. Byliśmy z tego nurkowania wszyscy zadowoleni, albowiem nasz pierwszy kontakt z Oceanem Atlantyckim pozwolił nam oswoić się z całkiem nowymi dla nas warunkami.
Po południe spędziliśmy wspólnie w naszej strategicznej kuchni, dzieląc się wrażeniami i udzielając sobie wzajemnie rad co do najlepszego sposobu konfiguracji sprzętu.Po wieczornym spacerze wszyscy bardzo szybko usnęli.
W drugim dniu, o godzinie 9 wypłynęliśmy z portu. Po ustaleniach z Bobem popłynęliśmy w kierunku wraku niemieckiego krążownika SMS Dresden. Znajduje się on na głębokości 35 metrów. Mierzy 170 metrów długości i zachował się w stosunkowo dobrym stanie. Niestety widoczność i tym razem nie była najlepsza. Mogliśmy nareszcie docenić nasz sprzęt oświetleniowy. W czasie tego nurkowania było widać, że oswoiliśmy się już z wrakami. Niektóre pary nurków zaglądały do środka wraku. Prym w tym wiódł Duduś, który uwielbiał penetracje każdego zakamarka, zmuszając partnerów do podążania jego śladem. Nurkowanie wraz z dekompresją trwało 53 minuty.
W czasie przerwy obiadowej, zgodnie z propozycją Boba wybraliśmy wrak transportowca zatopionego koło wyspy Hoy o nazwie Doyle. Leżał on na głębokości 20 metrów i według zapewnień Boba była tam dobra widoczność, jednak mógł wystąpić lekki prąd wody. Przedsmak tego prądu poznaliśmy już podczas schodzenia do wraku po poręczówce, która łączyła go z pływającą po powierzchni boją. Musieliśmy wciągać się po linie w dół, aby nurt wody nie zniósł nas w bok. Na dole przy wraku woda uspokoiła się tak, że przy bardzo dobrej widoczności podziwialiśmy statek pełen zakamarków i słonecznych prześwitów. W zakamarkach tych, a zwłaszcza przy dnie morskim majestatycznie pływały olbrzymie- sięgające 2 metrów kongery oraz dorsze. Opływając go po raz drugi poczuliśmy nagle, że zaczyna narastać silny prąd wody. Dosłownie z minuty na minutę stało się niemożliwe płynięcie w którąkolwiek stronę i mimo rozpaczliwych wręcz ruchów płetwami czy też prób trzymania się rękami wraku miotało nami niczym w czasie huraganu.
Nasz szyk dwójkowy uległ rozbiciu. Ze zdziwieniem i bezradnością patrzyliśmy, jak Krzysiu, płynący wraz z nami, nagle odpływa do tyłu, gdzie na szczęście wpada w towarzystwo Piotrka i Mirka również walczących z prądem. Ponieważ sytuacja stawała się coraz trudniejsza postanowiliśmy się wynurzyć. Niestety próby złapania poręczówki na powierzchnie kończyły się niepowodzeniem, nikt nie był wstanie utrzymać liny w rękach. Trzymając się razem poddaliśmy się prądowi starając się zachować poprawny rytm wynurzania. Nareszcie powierzchnia. Nasza jedenastoosobowa grupa rozrzucona jest jednak w promieniu kilkuset metrów. Niezawodny Bob cierpliwie wyławia wszystkich po kolei.
Na pokładzie bardzo głośno, niektórzy wręcz zdenerwowani opowiadają o niesamowitym 'strumieniu wody', dziurawych rękawicach oraz zerwanych latarkach nożach i zapasowych maskach. Mirek i Marian mają przedziurawione suchary, które muszą sami naprawić.
Nasz instruktor Piotrek, który niejedno przeżył również stwierdził, że z takim 'górskim potokiem' pod wodą jeszcze się nie zetknął. Byliśmy jednak bardzo zadowoleni, bo mimo, że sytuacja zaskoczyła nas, wszyscy zachowali zimną krew do końca. Powrót do portu upłynął nam bardzo szybko, a nasza dyskusja w domu trwała do późnego wieczora.
Dzień trzeci rozpoczęliśmy w bardzo dobrych nastrojach, albowiem wydawało nam się, że po wczorajszym dniu będzie już tylko lepiej. Było to jednak błędne założenie co miało okazać się już wkrótce.
Na pierwsze nurkowanie wybraliśmy lezący na sterburcie na głębokości 35 metrów lekki krążownik SMS Coln(II). Widoczność pod wodą była stosunkowo dobra i wynosiła około 15 metrów. Wrak był bardzo interesujący, zachowany prawie w całości. Z podziwem oglądaliśmy groźnie wyglądające działa, która sprawiały wrażenie, jakby dopiero przed chwilą zamilkły. Boguś z Andrzejem.K długo wpatrywali się w jedno z takich dział na dziobie statku. Widok był rzeczywiście niesamowity, pełen grozy. Każdy z nas, torując sobie drogę latarkami, próbował zaglądać do wnętrza, wpływając do większych pomieszczeń. Czas upływał bardzo szybko i kiedy komputery pokazały 25 minut deco zaczęliśmy się wynurzać.
Drugie nurkowanie tego dnia miało odbyć się w krystalicznej wodzie, na pięknym wraku o nazwie Tabarka. Znajduje się on na głębokości piętnastu metrów i został zatopiony przez Anglików w 1940 roku, aby 'uszczelnić' Scape Flow. Według zapewnień Boba tu również miał wystąpić prąd wody.
Po tej informacji wszyscy przygotowali się duchowo na ostrą walkę. Na dole przywitała nas sielska atmosfera. Piękna widoczność, ławice ryb, bujna roślinność oraz promienie słońca wpadające przez dziury w pokładzie. Wrak miał wiele poziomów. Wszystkie je zwiedziliśmy bardzo dokładnie, przeciskając się niejednokrotnie przez wąskie szczeliny, pomagając sobie nawzajem. Pływające obok nas ryby jakby nas nie zauważały, czasami tylko patrzyły na nas ze zdziwieniem.
W pewnej chwili doznaliśmy znajomego nam uczucia, poczuliśmy narastający prąd wody. Nagle znikły wszystkie ryby, a rośliny pochyliły się jak w czasie huraganu. Prąd narastał z sekundy na sekundę. Zgrupowaliśmy się wszyscy w okolicach środka wraku na jego pokładzie.
Było coraz gorzej. Prąd wody rzucał nami o ściany wraku. Nie mogliśmy się od nich oderwać. Magda z Krzyśkiem przyciśnięci do ściany usiłowali uratować wyrwany z ręki kołowrotek wraz z bojką. Andrzej.J i Marian, widząc tą sytuację, pospieszyli im z pomocą, ale utknęli przyciśnięci do ściany dwa metry niżej. Wszyscy musieli czołgać się po pionowej ścianie w gorę, aby wyjść z wraku. Kuba wraz z Leszkiem oderwali się od ściany, pompując jackety na full, co po chwili zrobili wszyscy pozostali. Ze zdumieniem zobaczyliśmy jak 'przeleciał' obok nas Andrzej.K, którego Boguś w dramatycznym uścisku trzymał za nogi. Wtedy tak naprawdę po raz pierwszy odczuliśmy satysfakcję z posiadanych 'skrzydeł'. Wyciągnęły nas bezpiecznie na powierzchnię w ekstremalnych warunkach. Nasz rozrzut na powierzchni morza ponownie sięgał kilkuset metrów. Mimo dużej fali Bob wyłowił nas znowu perfekcyjnie i jak zwykle naszemu 'rodzynkowi' Magdzie pomógł wejść na pokład. A tu krzyki radości mieszały się z okrzykami przekleństwa po zgubionych latarkach, nożach i bojkach. Sprawy te były jeszcze długo omawiane do późnych godzin nocnych w naszej hostelowej kuchni. Ale wierzcie mi, to naprawdę była wspaniała za...jazda. To była prawdziwa ekstrema.
W czwartym dniu naszej wyprawy Bob zaproponował na nurkowanie poranne SMS Kronprinz Wilhelm-, wrak okrętu wojennego o długości około 185 metrów leżącego dnem do góry na głębokości 34 metrów. Nurkowanie to należało do trudniejszych, musieliśmy bowiem penetrować okręt z uwagi na jego położenie przy samym dnie. Było ciemno. Nasze latarki z trudem przebijały się przez mroczne zakamarki wraku, w których przemykały spłoszone ryby. Nurkowanie trwało ponad godzinę z uwagi na prawie 20 minutowy okres dekompresji.
Tym razem wszyscy wynurzyli się na powierzchni przy boii, która była połączona poręczówką z zatopionym wrakiem. W przerwie między nurkowaniami Bob zaproponował wypad do miasta Lyness, gdzie w czasie wojny stacjonowały wojska alianckie. Mieliśmy zwiedzić między innymi muzeum morskie. Ochoczo zgodziliśmy się. Andrzej.K i Iwona specjalnie na tą okoliczność ubrali wizytowe stroje oraz zabrali dodatkowe filmy do aparatów.
Kiedy podpłynęliśmy do wysokiego betonowego nabrzeża, stało tam już kilka łodzi z nurkami. Gdy wyskoczyliśmy na brzeg. okazało się, że całe miasto to dwa baraki, z których w jednym mieściło się muzeum. Czar dobrego obiadu i udanych zakupów prysł. Tylko dobra słoneczna pogoda i nasze wspaniałe humory zrekompensowały nam wyjście do tego 'miasta'. Po południu nurkowaliśmy na pięknym wraku okrętu eskorty o nazwie F2. Leży on na w przeźroczystej wodzie na głębokości 18 metrów. Jego pierwotna długość wynosiła około 85 metrów. Teraz natomiast pozostała z niego przednia połowa. W wraku tym 'mieszkało' mnóstwo ryb, a w pamięci wszystkim pozostał prawie 3 metrowy olbrzymi granatowy konger, który zupełnie nie przejmując się naszą wizytą 'baraszkował' w pobliżu nas.
W pewnym momencie zatrzymał się i oparł się na płetwie Andrzeja.J powodując tym niemałe zamieszanie. Zgodnie stwierdziliśmy wszyscy, że dla takiej ryby warto było przyjechać do Szkocji. Po powrocie do portu wybraliśmy się na długi spacer brzegiem Oceanu Atlantydzkiego podziwiając w promieniach zachodzącego słońca piękne pola golfowe.
Pogoda nam dopisywała również następnego dnia, kiedy nasz 'Halton' po godzinnym rejsie dotarł do miejsca pierwszego nurkowania w tym dniu, tj. wraku leżącego na głębokości 36 metrów na sterburcie, lekkiego krążownika SMS Brummer. Zachował się on w bardzo dobrym stanie, o mogliśmy z podziwem oglądać, mimo nie najlepszej, bo wynoszącej około 5 metrów widoczności. Jego kadłub o długości 153 metrów pełen był okienek- bulaji przez, które wydobywały się pęcherzyki powietrza świadczące o tym, że część naszej grupy penetruje jego wnętrze. Nurkowanie trwało z uwagi na długi czas dekompresji ponad 70minut.
Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że czas odpocząć od wraków. Poprosiliśmy Boba aby po przerwie obiadowej zrzucił nas do wody przy olbrzymim, bo sięgającym ponad 30 metrów pięknym klifie. Na głębokości 25 metrów zobaczyliśmy skaliste dno przypominające nam wyprawę do Norwegii. Widoczność sięgała 25 metrów, wokół było pełno ryb oraz bujnej roślinności. Było to typowe nurkowanie 'lajcikowe', jak mówił jeden z naszych kolegów, podczas którego mieliśmy możliwość odreagowania stresujących dni wrakowych. Wieczorem całą grupą wybraliśmy się do portowego pubu, gdzie do późnych godzin nocnych, przy dźwiękach szafy grającej, rozmawialiśmy, podglądając jednocześnie mieszkańców Stromness.
Wcześnie rano dnia szóstego ruszyliśmy w morze, planowaliśmy bowiem popołudniu zwiedzanie miasta Kirkwall- największego na wyspach, natomiast czterech z naszej ekipy miało wieczorem wracać do Polski.
Przyjęliśmy propozycje Boba, aby pierwsze nurkowanie odbyło się na olbrzymim, bo długim na prawie 160 metrów i szeroki na ponad 33 metry niszczycielu SMS Markgraf. Statek ten leży na do góry dnem na głębokości 42 metry. Mimo dobrej widoczności sięgającej ponad 15 metrów, z uwagi na duża głębokość i konieczność penetracji wraku przy samym dnie zgodnie, zdecydowaliśmy, aby skrócić czas denny. Przecież Bob obiecał nam spotkanie z kolonią fok w czasie przerwy.
I rzeczywiście słowa dotrzymał. Nasz Halton powoli płynął w kierunku dzikich niedostępnych, skalistych brzegów Scape Flow, gdzie w promieniach słońca wylegiwały się focze rodziny. Praktycznie tylko młode foki uciekały do wody, kiedy zbliżaliśmy się do nich. Stare leniwce obojętnie patrzyły na nas, a niektóre nawet nie przerywały drzemki. Sesja zdjęciowa tym razem była bardzo owocna. Popołudniowe nurkowanie odbyło się na głębokości 20 metrów na wraku zatopionego kilkanaście lat temu kutra rybackiego 'Tamara'. Woda była czysta, a wokół wraku leżały setki pięknych muszli, które ochoczo zbieraliśmy na pamiątkę. W zakamarkach statku spotkaliśmy jego tradycyjnych mieszkańców, a więc dorsze i kongery, które zadziwiały nas swoją wielkością.
Wieczór spędziliśmy w stolicy Orkadów - Kirkwall, nad którą góruje katedra świętego Magnusa. Jak na Orkady miasto to stanowi tętniącą życiem metropolię, dla nas jednak nieco senną.
Ostatni dzień pobytu w Scape Flow postanowiliśmy potraktować typowo rekreacyjnie. Bob zatrzymał łódź na środku zatoki niedaleko wraku F2 i zeszliśmy do wody na głębokość ok. 18 metrów. Tam, na dnie, zbieraliśmy muszle oraz stare dzbanki i butelki będące podobno kiedyś na wyposażeniu niemieckiej floty wojennej. Nurkowanie to trwało 50 minut i było bardzo przyjemne.
Drugie zejście pod wodę tego dnia odbyło się przy pięknej widoczności i wyczuwalnym prądzie podwodnym, na wraku niewielkiego, bo liczącego 35 metrów niemieckiego statku pomocniczego Inverlane. Było tam mnóstwo dużych muszli, oswojonych ryb i oświetlonych przez słońce zakamarków stanowiących prawdziwy raj dla nurków.
Ocean żegnał się z nami bardzo życzliwie, 'zapraszając' do powrotu. Nasz szyper Bob żałował, że musimy już wracać do Polski. Jak stwierdził, było mu z nami bardzo dobrze, a tak zgranej i dobrze zorganizowanej grupy nurków nie miał już dawno.
Miło to było słyszeć.

W wyprawie udział wzięli, następujący nurkowie Opolskiej Szkoły Nurkowania: Bogusław Bogudzki, Andrzej Duda -'Duduś', Magda Jagielska, Andrzej Jagielski, Marian Jagielski, Mirek Konik, Andrzej Kornijczuk, Jakub Pleśniak - 'Kuba', Leszek Przybylski, Piotr Sitnik -'Sito', Krzysztof Zieliński.

Andrzej Jagielski
Aktualności
 
 

Witryna wykorzystuje ciasteczka (ang. cookies) w celach sesyjnych oraz statystycznych. Więcej informacji w polityce prywatności.
 
 
OCHRONA I PRZETWARZANIE DANYCH OSOBOWYCH