Subskrypcja
Wpisz swój adres e-mail aby otrzymywać informacje z naszego serwisu.

 
2001.10 Jan Heweliusz

Foto
Foto
Foto
Foto
Foto
Foto
Foto
Foto
Foto

Jan Heweliusz

Tragedia polskiego promu "Jan Heweliusz" rozegrała się w nocy 14 stycznia 1993 r., nie opodal wyspy Rugia, 15 mil od przylądka Arkona. Na Bałtyku szalał huragan, siła wiatru dochodziła do 160 km/godz. Taka siła wiatru na Bałtyku jest niewiarygodnie zabójcza, a mimo to Heweliusz wyruszył w swoją ostatnią podróż ze świnoujścia do Ystad w Szwecji. Na miejsce jednak nie dotarł...
Ostatecznie Izba Morska obarczyła winą za tragedię kapitana i załogę Czy było tak naprawdę? Pytań i niejasności jest wiele. Wyruszając na tę wyprawę mamy nadzieję, że będziemy mieli okazję poznać więcej faktów dotyczących tej katastrofy i wzbogacimy nasze doświadczenie nurkowe.
Wyjazd na nurkowanie na wraku promu Jan Heweliusz był starannie przygotowany.
Mieliśmy w większości suche skafandry, odpowiedni zapas powietrza na dwa nurkowania i nitrox dla przedłużenia czasu dennego. Niepewność nasza skupiała się raczej wokół pogody, której nie mogliśmy być pewni w listopadowy dzień na Bałtyku. Dojazd na miejsce tj. do Sasnitz na wyspie Rugia zajął nam 16 godzin, lecz podróż przeleciała szybko i bez problemów. O godz. 21.00 na miejscu przywitał nas organizator całej wyprawy Tomek Stopyra z Dive Point ze Szczecina. Opowiedział nam parę ciekawostek związanych z tragedią promu, gdyż jako osoba niemalże związana osobiście z tym zdarzeniem, zna fakty nieznane wcześniej opinii publicznej. Dostaliśmy przydział na koje i ruszyliśmy odpoczywać przed następnym dniem. O godz. 5.00 odgłos zapalanych silników MS "Brigitte" lekko przebudził nas ze snu, ale to dopiero był początek podróży w morze. Aura jednak nie była tak przychylna jak mogliśmy się spodziewać. Kołysanie statku coraz bardziej dawało się we znaki osobom wrażliwym na chorobę morską. Około godz. 8.00 zjedliśmy dobre śniadanie i w oczekiwaniu na przybycie do miejsca zatopienia promu oglądaliśmy film nagrany przez służby ratownicze tego feralnego dnia, oraz słuchaliśmy odprawy. Mieliśmy świadomość tego, że już niedługo zobaczymy świadectwo tragedii jaka wydarzyła się nad ranem 14 stycznia 1993 roku, kiedy to 55 ofiar pochłonęło morze, 5-ciu nigdy nie odnaleziono, a uratowano zaledwie 9 osób. Jest to podwodny cmentarz.
Przybyliśmy na miejsce zatopienia promu. Oznaczone jest ono boją żeglugową, aby przepływające statki nie natknęły się na spoczywający już 9m pod powierzchnią wody wrak. Pogoda nadal nie była zbyt dobra, o czym świadczą blade twarze nurków, którym nie było dane tego dnia zanurkować. O godzinie 10.00 pierwsze osoby wchodzą do wody. Plan pierwszego nurkowania ograniczał się do zewnętrznej eksploracji wraku. Po linie opustowej zeszliśmy na głębokość 10m i ruszyliśmy w kierunku rufy statku. Takie zresztą było zalecenie Tomka, który był tu wielokrotnie. Tam napotykamy olbrzymią śrubę i stery ustawione zgodnie z ostatnim rozkazem kapitana. Opadając głębiej mamy nadzieje spotkać stadko dorszy, które zazwyczaj przebywa w tym miejscu. Opłynięcie 125 metrowego statku zajęło nam 48 minut, a i tak wszystkiego nie byłem w stanie dostrzec. Już wtedy wiedziałem, że będę tu musiał wrócić. .Heweliusz w chwili zatonięcia miał na pokładzie 28 TIR'ów i 10 wagonów kolejowych z ładunkiem zawierającym między innymi żarówki, które można teraz zobaczyć pod prawa burtą wraku, która stała się obecnie sufitem. Cały wrak jest pokryty omułkami i innymi organizmami morskimi które w znacznym stopniu przyczyniają się do niszczenia wraku.
Drugie nurkowanie odbywa się po obiedzie zaserwowanym przez kucharza MS Brigitte. Żurek z parówką wydaje się być czymś wymarzonym w ten zimny dzień. Na drugim nurkowaniu planujemy wpłynąć na pokład samochodowy. Wyposażeni w latarki, o godz. 12.35 wchodzimy do wody. Po dotarciu na miejsce naszym oczą ukazują się powywracane na lewą stronę ciężarówki, poukładane jedna na drugiej, w ich kabinach możemy jeszcze doszukać się przedmiotów należących do kierowców. Wszystko to wygląda jak jeden wielki karambol i daje obraz tragedii jaka się tutaj rozegrała. Samochody osobowe, które wjechały pierwsze na prom zostały dosłownie zmiażdżone pod naciskiem TIR-ów znajdujących się za nimi. Nie sposób podczas jednego nurkowania ogarnąć to wszystko wzrokiem. To jeszcze jeden powód dla którego chciałbym tu wrócić. 50 minut pod wodą upływa bardzo szybko i czas się wynurzyć. Na pokładzie wymieniamy na gorąco swoje wrażenia i klarujemy sprzęt. O godzinie 18.00 przybijamy do portu w Sasnitz. Tam robimy pamiątkowe zdjęcie i ruszamy w 16-sto godzinną podróż do Opola.

Aktualności
 
 

Witryna wykorzystuje ciasteczka (ang. cookies) w celach sesyjnych oraz statystycznych. Więcej informacji w polityce prywatności.
 
 
OCHRONA I PRZETWARZANIE DANYCH OSOBOWYCH